Dedek

Mikroprzedsiębiorca, maestro rozwoju osobistego i mors.
Z zasady nie liczy czasu. To inni liczą mu czas. 

Prolog

Tym razem to na pewno szczyt! Nareszcie! - radość momentalnie rozlała się po ciele, gdy po ponad dwóch godzinach wspinaczki na Veterny Vrch, a potem drugi szczyt Kvasnik, szlak zakręcił w dół. Trud przebytych 70 km gdzieś uleciał, zapomniałem o skręconej kostce, krwawiącej pięcie i zerwanym paznokciu. Czekał mnie już tylko zbieg z góry i jakieś 15 km po prostej. Było ciężko, ale świetnie wszystko wykombinowałem! Przechyliłem ciało do przodu i puściłem się w kilkukilometrowy kontrolowany upadek. Mijając kolegów z naszej "grupy pościgowej" zmagającej się z limitem czasowym radośnie popędziłem do ostatniego punktu żywieniowego w malowniczej słowackiej wiosce. Po kilku kilometrach wpadłem między budynki, namierzyłem wolontariusza i pognałem w jego stronę, pochłaniając już w myślach pomarańcze.
- Tędy w lewo i do góry - krzyknął przyjaźnie, wskazując wnękę między domami.
- Jak to do góry?? A punkt żywieniowy?
- Tam na górze, to tylko kilometr.
- Kilometr? - widok kolejnego wzniesienia poraził mnie.
- No właśnie, mówiłem - zauważył dobiegający kolega - jeszcze jedna góra i dopiero potem płasko.
- Nie ukończę tego biegu w limicie czasowym - pierwszy raz dopuściłem do siebie paraliżującą myśl. Potem setny raz zakląłem i ruszyłem pod górę. Zaplanowanie wcześniej tego biegu nie przyszło mi nawet do głowy, ale gdybym trzymał chociaż mapę w kieszonce przy pasie, a nie zakopaną głęboko w plecaku, uniknąłbym tej i wielu innych przykrych niespodzianek...

Rok temu zamieściłem opis biegu dookoła Trójmiasta, który stał się dla kolegów z naszego "klubu" wstępem do przygody z biegami ultra. Wkręciłem się - w 2014 przebiegłem 5 biegów ultra na dystansie powyżej 60 km i 7 na dystansie maratońskim. Euforia, którą opisałem po pierwszym biegu na 80 km okazała się powtarzalnym zjawiskiem, jakiego doświadczam po pokonaniu ok. 60 km, dlatego chętnie planowałem na ten rok z kolegami kilka ambitnych startów w biegach górskich.

Nie interesuje mnie na nich wynik, nie kręci mnie pokonywanie bólu czy walka ze sobą. Biegam, bo na długim dystansie mój organizm wchodzi w rodzaj transu, który objawia się doświadczaniem radości, lekkości i jedności z naturą. Nie chodzi tu o stan jakiegoś narkotycznego odlotu, tylko o zakodowany w homo sapiens mechanizm, który tysiące lat temu pozwalał naszym przodkom biegać setki kilometrów dniami i nocami. Mechanizm, z którego korzysta już niewiele prymitywnych ludów w Afryce i niektóre szczepy indian Tarahumara. Teorie na wrodzone predyspozycje ludzi do długodystansowych biegów zebrał i opisał McDougall w swojej kultowej książce Urodzeni Biegacze, a chyba najlepszym przykładem, że do niesamowitych osiągnięć w biegach ultra nie potrzeba przestrzegać zawodowego sportowego reżimu był staruszek Cliff Young, który całe życie ganiał po swoich australijskich pastwiskach i w wieku 61 lat zwyciężył bieg Sydney-Melbourne na dystansie 875 km..

Bieganie stało się ostatnio tak popularne, że dorobiło się już zadeklarowanych anty-biegaczy prowadzących "fanpejdże" (kiedy blogi?). Wkrótce pojawią się w Polsce pierwsze medialne analizy podważające sens poddawania organizmu ekstremalnemu wysiłkowi. Tak było w Stanach w latach 70-tych, gdy na skutek mody na maratony lekarze odnotowali zwiększoną umieralność na zawały w całej populacji (najczęściej średnio 1.2km od mety).

W zeszłym roku postawiłem sobie za cel zaliczenie w 2014 kilku maratonów i przebiegnięcie jednego ultra. Drugi cel wyszedł spontanicznie już na początku roku, ale prawdziwa przygoda czeka nas 26 kwietnia, co zrelacjonujemy na stronie tricityultra.pl (ten śmieszny avatar przypiął mi złośliwiec Tomek i uniemożliwił podmianę obrazka, widocznie prosi się o interwencję karmy ;) . Najbardziej lubię biegać maratony przez lasy, wokół jezior (opisy naszych eskapad opisuje Tomek na blogu runaroundthelake.blogspot.com ), jednak uliczniaki też mają swój urok. Kiedyś miasta żyły oficjalnymi imprezami, np. w greckich polis przez 2-3 dni trwały uczty, ludzie biegali w amoku i oddawali się uciechom, na które nie mogli sobie pozwolić przez cały rok. W Rzymie niewolnicy zamieniali się rolami z panami i przez krótki okres ludność Imperium mogła zrzucić gorset surowych praw. Publiczne fiesty pozwalają ludziom poddać się euforii tłumu, wyszumieć a potem karnie wrócić do pracy. Myślę, że taki kilkudziesięciotysięczny bieg spełnia podobną rolę. W końcu nie często ludzie publiczne się śmieją, wrzeszczą i obsikują krzaki nie będąc pod wpływem alkoholu.

Witam po przerwie świąteczno-noworocznej. Ostatnio na blogu wpisów coraz mniej, choć jeszcze nie jest tak tragicznie jak na blogach goldbugów. Od kiedy zainteresowałem się powtórnie metalami, wertuję polską blogosferę poświęconą kruszcom i ze smutkiem zauważyłem, że ostatnie krachy na złocie zniechęciły wielu autorów do zamieszczania nowych wpisów. Dziś o giełdzie też nie napiszę, bo od ostatnich analiz niewiele się zmieniło - obstawiłem niewielkie krótkie pozycję na USA i Ger, nazbierałem trochę certów na kawę i pogrywam na futach.