22.11.2014r. – data ustalona kilka miesięcy temu, wiele razy zagrożona tym, iż cała ekipa nie będzie w komplecie… Na szczęście udało się. Na starcie stanęli wszyscy z ekipy www.TriCityUltra.pl(ja, Tomek, Joszczi i nasz „Tarahumara” Dedek) plus Marta, Krzysiek, Waldek, Jaromir, Bartosz, Piotr. Czyli ponad dwa razy większa ekipa niż w kwietniu:P

 

 

Oczywiście pierwszy kierunek Dworzec PKS Gdańsk i żółty szlak, a na nim fotka na Górze Gradowej :)

 

 

Wpadliśmy na szlak, ja dostałem zaszczytną funkcję tropiciela Tarahumara, niestety mały stres na początku i parę razy zboczyliśmy z trasy. Na szczęście, mimo naśmiewań chłopaków z Fenixa2, pomógł i to sporo:) Po paru kilometrach w końcu zacząłem czuć ducha tropiciela i wszystko szło już sprawnie:) Oczywiście uśmiech ciągle gościł mi na twarzy, ale co się dziwić – z taką ekipą biegową to konie można kraść:P

 

 

Tradycyjnie w Oliwie był przepak w Żabce, oraz o dziwo napój ROKO, który ostatnim razem prawie położył nam Dominika. Jednak tym razem to nie Dominik był na tyle odważny, aby go pić :) Oczywiście nie zabrakło również Pachołka, który jak się okazało podczas rozmowy jest odwiedzany przez prawie wszystkich biegaczy, gdy są w okolicy:)

 

 

Spod pachołka ruszyliśmy w dalszą trasę. Po drodze, na Wielkopolskiej niestety opuścił nas Piotr. Zielony szlak na tyle dał mu popalić, że niestety na pierwszy raz musiało wystarczyć ok. 38km :) Z mojej strony jeszcze raz ogromne gratulacje dla Niego – ciągnął naprawdę ostro mimo, że był to jego pierwszy bieg po TPK i wytrzymał naprawdę długo – mam nadzieję, że za rok policzy się z trasą :)

Takie długie biegi mają jedną wspaniałą rzecz w sobie – strasznie integrują całą ekipę, szczególnie jak w środku biegu, po deszczu, nagle wychodzi słońce:) Wtedy nawet straszny Waldemar Miś uśmiecha się jak słodki Misiaczek:P

 

 

Kilometry leciały, uśmiechy na twarzy się powiększały, a ja powoli zaczynałem marzyć o Green Wayu, kofcie z brązowym ryżem i jakimś ciasteczku:P Wciągnąłem wszystkie batony i po prosty robiłem się meeega głodny. Chciałem namówić ekipę na wizytę w GW, a potem na Błyskawicę, niestety przegrałem w głosowaniu… Dotarliśmy do końca żółtego szlaku, w oczekiwaniu na Kalinę, która nie mogła biec całego TriCity Ultra, powstały fotki wszystkich uczestników zrobione przez Tomka:)

 

 

Gdy Kalina do nas dotarła, niestety zamiast do Greena polecieliśmy pod Błyskawicę i tradycyjnie cyknęliśmy fotkę:)

 

 

Obiadek w Green Wayu był pyszny i podobał się wszystkim. No prawie wszystkim – Waldek Miś na ultra wybiegania ma pochowane kabanosy w każdym możliwym miejscu, więc niestety mu nie podobał się pomysł Greenwaya, a wręcz rzucał klątwy, że przez Greena nie dobiegniemy do celu:P Na szczęście mijające kilometry poprawiały Waldkowi humor i chwilę później już prawie się nie złościł za GW :) Ja niestety po GW nie wiadomo skąd złapałem ITBS(parę kilometrów dalej również Michał dostał to samo…). Domyślam się, że to po biegu w Gdyni – po prostu nie nadaję się na krótkie biegi. Aby to sprawdzić podjąłem decyzję, że w następnym roku nie biegam życiówek poniżej maratonu:) Zobaczymy jak będzie. Ekipa była na tyle wyrozumiała, że co jakiś czas czekali na mnie – niestety nie byłem w stanie utrzymać przez cały czas ich tempa. Wiedziałem, że muszę dobiec, w końcu zostało tylko kilka kilometrów i w takim stanie wpadłem na stadion PGE Arena.

 

 

Stamtąd nie było już innej opcji jak biec. Bliskość mety napędzała mnie w zastraszającym tempie. Bałem się tylko, że zrobię sobie krzywdę – cóż niestety tak działa „rozsądek” ultrasa… Widok Pomnika Poległych Stoczniowców 1970 oraz ECS podkręcił mnie jeszcze bardziej.

 

 

Jak widać na zdjęciu powyżej, w lewym dolnym rogu przelatuje jakiś duch. Cóż to chyba Marta, która podczas tego biegu po prostu załamała mnie lekkością i swobodą swojej techniki biegu. Jak się na nią patrzy to wygląda właśnie jak duch, który praktycznie tylko muska ziemię… Chciałbym kiedyś dojść do takiej perfekcji w bieganiu:) Dodatkowo Marta podczas biegu zjadła… 2 batoniki i obiad w GW, gdzie ja wciągnąłem z 5 razy tyle kalorii jak nie lepiej… Cóż, duchy podobno nie potrzebują jedzenia :P

Od ECSu praktycznie każdy dostał kopa energetycznego i przeciwbólowego, nawet ja starałem się nie zatrzymywać. Ostatnie parę kilometrów poleciało nawet nie wiem kiedy. Cała ekipa zaczekała na nas pod Zieloną Bramą, skąd ruszyliśmy w kierunku mety na Złotej Bramie.

 

 

Dla takich chwil, gdy kończy się ciężki i wyczerpujący bieg warto żyć… Dopiero wtedy można zrozumieć, po co my tyle biegamy:)

Jeszcze raz dziękuję wszystkim za wspólny bieg. Naprawdę było super:)

Wszystkich chętnych, którzy chcieliby się ponownie lub po raz pierwszy zmierzyć z trasą TriCity Ultra zapraszam na edycję wiosenną, o której więcej informacji wkrótce na www.TriCityUltra.pl.

Jeśli po doczytaniu relacji do końca, macie jeszcze ochotę zobaczyć jak wyglądał bieg, polecam dwa filmy(dwa razy więcej uczestników, dało nam również dwa razy więcej filmów:P) poniżej.

Pierwszego autorem jest Waldemar Miś:

http://youtu.be/vgLd1PQqpp8

 

Drugi stworzył Tomasz Kaszkur:

 http://youtu.be/abwfC1DgDTA

 

Ostatnio zmieniany czwartek, 27 listopad 2014 21:12

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.